wtorek, 20 lipca 2010

Architektura

Jeździłem wczoraj na rowerze po Sosnowcu i trafiłem na ul. Niepodległości w Sosnowcu - już dawno tamtędy nie przechodziłem/przejeżdżałem i zrobiłem parę zdjęć - urocza uliczka w sąsiedztwie liceum Staszica, co wskazuje chyb a na przeznaczenie tych domów (może domu profesorskie).Chyba, że one są starsze, wiadomo że liceum znajdowało się wcześniej w gmachu budynku Szkoły Realnej (obecnie UŚ). Na razie nie wiem nic o powstaniu tego mini osiedla - ale mnie się bardzo podoba i chciałbym tam pomieszkać.
Mimo, że z jednej strony mają w sąsiedztwie tory kolejowe a z drugiej budynek szkolny, to i tak jak dla mnie lokalizacja świetna.
Mnie te domy wyglądają na zbudowane w okolicy lat trzydziestych - oczywiście z modernizmem nie mają nic wspólnego, ale w tym okresie budowano takie domy dla urzędników - takie niby kolonie. Inna sugestia to może lata 50-te. Poszukam w necie, a nuż coś o nich znajdę?
Skoro już jestem blisko Pogoni, to zamieszczę kilka zdjęć innego pięknego budynku - ten to już jest czysty modernizm. Trochę zaniedbany, tynk w paru miejscach odpada, lokalizacja też nieszczególna bo z jednej strony ruchliwa ul. Orla a z drugiej brzydki gmach UŚ, no ale bryła godna pochwał - może Schayer?

Dziennik z podróży do Szkocji - Stanstedt, London, MegaBus...

Po dosyć nerwowej przejażdżce z Będzina do Balic (stara droga e40 przez Olkusz, Przeinię itp. z teściem) stawiliśmy się na lotnisku - czekał nas pierwszy w życiu lot samolotem. Nawet przezd "10 kwietnia" było to dla nas ogromne przeżycie. Formalności na lotnisku obyły się bez przeszkód (trochę bałem się jak załatwię bilet na podstawie wydrukowanego mailowego potwierdzenia zakupu biletu w RYAN AIR), samolot miał tylko kilkanaście minut opóźnienia i... już siedzieliśmy w fotelach - na niezbyt dobrych miejscach, na samym końcu samolotu. Dziwiliśmy się czemu ludzie tak się spieszą z zajęciem miejsc - później okazało się dlaczego - strasznie trzęsie a podczas lądowania jest nieprzyjemne wrażenie.
No ale wystartowaliśmy - i dla mnie najlpeszym momentem lotu był ten, gdy samolot po powolnym kołowaniu po pasie nagle "dostaje kopa", człowieka wgniata w fotel i modlimy się tylko aby uniósł się nad ziemię. Generalnie lot upłynął bez większych emocji, nawet z moim lękiem wysokości z dzieciństwa byłem w stanie popatrzeć przez małe okienko - nic ciekawego nie ujrzałem, bynajmniej żadnego alien'a.
Trochę nerwów na Stanstedt - czy aby na pewno wyjedzie nasz bagaż, czy go znajdziemy itp. - jak to pierwszy raz na obcym lotnisku. Ale spokojnie trafiliśmy do wyjścia i już należało szukać przewozu do Londynu. Jeszcze w samolocie mieliśmy ofertę przejazdu jakąś zaprzyjaźnioną z RyanAir linią ale tylko do Tottenham - nam nie było to na rękę. Czytałem już wcześniej o dobrych połączeniach Stanstedt-Londyn linią easyBus - i tę wybraliśmy.
Zakupiliśmy wcześniej bilety na easyBus na podróż do Londynu i z powrotem (oszczędzając przy tym parę funciaków) i już czekaliśmy na odjazd. Okazało się, że trzeba kupować bilety na lotnisku, w agencji, ponieważ gdy już czekaliśmy w busie na odjazd, pojawili się jacyś chętni podróżnicy, ale mimo że było parę wolnych miejsc to kierowca ich nie zabrał, ponieważ nie mieli biletu - nie da się ich kupić u kierowcy - wszystko na podstawie biletów z agencji. Busem kierował Polak, który uspokoił nas, że wybrana przez nas pora przyjazdu na lotnisko w drodze powrotnej jest OK i bez problemu zdążymy, tym bardziej że będzie to niedziela.
Kurs do Londynu bez historii - po prostu jazda autostradą. Mnie już się spodobała rozmowa dwóch angoli siedzących w busie - uwielbiam ich akcent (ale szkocki jeszcze bardziej). W Londynie korki, można było czytać nazwy ulic - np. Bakerstreet. No i już wysiadamy na Victoria Coach Station. I tu zaczyna się kolejny etap - czyli zwiedzanie Londynu.